czwartek, 29 kwietnia 2010

Mufiny czekoladowo-pomarańczowe dla Ewy, czyli pakiet dziękczynny



Prawda jest taka, że ja i Karolcia jesteśmy dość zaradne. Uratowałyśmy już mieszkanie przed powodzią, przetrwałyśmy nienormalne lizbońskie upały, jednej z nas udało się nie zostać ugryzioną przez Yorkshire Terriera, a druga potrafi tak opiekować się bazylią, że nie zdechnie po dwóch dniach od przyniesienia ze sklepu. Jednak są pewne ograniczenia dla całej tej naszej zaradności, jak na przykład MS Office Word.

Ale mamy tyle szczęścia, że w chwilach zwątpienia w sprawiedliwość świata, na horyzoncie pojawia się wybawienie. Karoli objawiło się ostatnio w postaci Ewy, która odratowała jej licencjat z poważnego komputerowego kryzysu. I w takich sytuacjach uruchamiamy nasz pakiet dziękczynny, który obejmuje pełen zakres potraw, które można przygotować z wykorzystaniem max dwóch palników i małego piekarnika (czyli raczej indyk nie wejdzie - taka informacja dla potencjalnych wybawców).

Dlatego też prezentuję dziś przepis na czekoladowo - pomarańczowe mufiny, przygotowane na życzenie Ewy. Wersja ze zdjęcia zawiera ciemne kakao, ostatnim razem przygotowałyśmy je ze słodkim kakao do picia - bardzo, bardzo ciekawe rozwiązanie. Ponadto, jest to zmodyfikowany przepis w stosunku do poprzednich mufinów czekoladowo-pomarańczowych. Myślę, że ta wersja jest lżejsza i naprawdę polecam porównanie obu przepisów wszystkim mufinowym eksperymentatorom.

PS. Siostro, po twojej deklaracji w komentarzu do brownie uznaję, że już się pakujesz, żeby przyjechać wreszcie na ciasto.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Hummus paprykowy, czyli ku czci blendera


Możliwe, że zburzę pewien przekąskowy mit, jaki mógł się wytworzyć wokół potraw, jakie podajemy najbliższym na spotkaniach jedzeniowych, jednak z drugiej strony nigdy nie ukrywałam, że dla ograniczenia ryzyka wybieram zawsze na takie okazje najprostsze przepisy. Otóż od kiedy uskładałam sobie na mój wymarzony blender, otworzył się przede mną boski, nieznany wcześniej świat. W nim żadna pasta nie rozbryzguje się po kafelkach. Mąka na kruche ciasto nie ląduje na liściach bazylii. Życie jest proste, sielankowe, w kolorze obudowy mojego blendera.

No i ten mój blender robi dla mnie różne miłe rzeczy, tak jakby uznał, że jego celem jest sprawianie mi przyjemności. W chwilach większej głupawki prawię mogę usłyszeć jak do mnie mówi i pyta, jak mi mija dzień. I przygotowuje dla mnie ten hummus. Niebywale zdrową i pyszną pastę do wszystkiego, od ciabatty po nachosy. Potrzebujecie poświęcić jej jakieś 3 minuty i pogadać ze swoim blenderem.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Sałatka z sosem miodowo-musztardowym, czyli pokaż mi swoją Komodę...




Kiedy brakuje ochoty na gotowanie jest mi bardzo łatwo wpaść w ciąg sięgania do Komody. Chyba nie uniknę kolejnej jedzeniowej analogii do mojej osobowości, jednak myślę, że mój system szkicowania portretu psychologicznego na podstawie Komody może Wam kiedyś bardzo pomóc. Jeśli uda Wam się zajrzeć do szafki na jedzenie u osoby, która Was interesuje, to gratuluję. Jesteście na dobrej drodze do poznania jej szybciej, niż by tego chciała. 

W moim przypadku, szafek na jedzenie mamy kilka. Jedak jest też Komoda, do której trafia większość najlepszego jedzenia. Mąka i cukier to nie to, czego należy szukać próbując poznać człowieka. W moim przypadku Komoda reprezentuje najmnorczniejsze cechy charakteru. Jest zagracona. Po lewej stronie, tej trudnodostępnej, znajdują się zdrowe składniki w puszkach: groszek, kukurydza, pesto, papryka. Ewidentnie nie dobieram rozkładu z rozsądkiem. Ich zasięg zmienia się zależnie od etapu życia (na diecie/nie na diecie), ale nigdy zdrowe puszki nie zajmowały wystarczająco dużo miejsca, by dosięgnąć Prawej Strony Komody. Tej zawsze pod ręką. Przepełnionej dobrymi rzeczami. Czekoladą. Ciastkami. Tej bardzo, bardzo hedonistycznej. Prawda Strona Komody obrazuje też mój stan emocjonalny. Maksymalnie zagracona wskazuje na to, że nie mam potrzeby ratowania się grzesznym jedzeniem. Pustawa, no cóż. Wskazuje co wskazuje. 

Mogłabym znaleźć jeszcze dużo podstaw do analizy, ale myślę, że umiecie doskonale wnioskować sami, że na przykład kontakty z osobą, która ma składniki poukładane alfabetycznie będą dość, no, konkretne. I tak dalej. Uwierzcie w moc szafki z jedzeniem po prostu. 

Ale co najważniejsze, Komoda nie pozwala nam umrzeć z głodu. Nigdy przenigdy. I to na jej podstawie wielokrotnie powtarzam, że warto inwestować w długotrwałe składniki. Ten przepis na sałatkę z sosem jest tego doskonałym przykładem. Sałatka jak sałatka, jest bardzo luźną propozycją, którą niezwykle często zmieniam zależnie od zasobów lodówki i nastroju. Ale sos to inna sprawa.. Próbując odtworzyć moją ukochaną wersję z Salad Story zaczęłam kombinować i stworzyłam coś naprawdę pysznego, co wymaga właśnie posiadania kilku buteleczek konkretnych składników. Tak, to jest kilka buteleczek, ale potraktujcie to jako inwestycję.


czwartek, 22 kwietnia 2010

Potrójnie czekoladowe ciasteczka, czyli coś od siebie



Nie jestem ostatnio najbardziej dziarską osobą na świecie, chociaż nie mam prawa mieć do losu żalu absolutnie o nic. Pytania "co by było gdyby" są nie na miejscu w sytuacji, kiedy moim jedynym zmartwieniem powinien być dylemat w stylu "jak walnę dodatkowy podrozdział o brazylijskich mediach, to czy za bardzo odjadę od tematu czy w jakże sprytny sposób dodam sobie kilkanaście stron". 

A jak się ma to do ciastek, już tłumaczę. To były moje ciastka pożegnalne. Kiedy przygotowuję coś dla innych w ramach swoistego "dziękuję", staję przed dylematem, czy szykować coś szpanerskiego i odjechanego, czy może kierować się jedynym egoistycznym kryterium: co chciałabym najbardziej zjeść i co sprawiłoby mi największą przyjemność. To mało medialne stwierdzenie. Muszę się przyznać, że uwielbiam przygotowywać jedzenie dla innych, jednak to mnie przypada największa frajda oblizywania łyżek i próbowania pierwszego kawałka. Jestem hedonistką, a gotowaniem mogę trochę się rozgrzeszyć, dając część tej mojej ogromnej przyjemności innym.

Nie chcę egzaltować tego mojego lekkiego doła, absolutnie nie uważam, że jest to wydarzenie godne jakiejkolwiek dłuższej dyskusji. Dobrze jest czasem sobie w nim po prostu pobyć i dać sobie czas. A chyba nie jest zaskoczeniem dla osób, które mnie znają, że właściwie przekazywanie emocji najłatwiej mi wychodzi jedzeniem. Więc po prostu upiekłam te moje ukochane, hedonistyczne ciastka i teraz pozwalam sobie posiedzieć trochę w spokoju.

sobota, 17 kwietnia 2010

Brownie nr2, czyli były sobie 4 tabliczki czekolady


Wiem, że wrzucałam już pomysł na brownie, ale w miarę czekoladowego rozwoju zaczynam się orientować, że z brownie jest jak z portugalskim bacalhau. Istnieje na niego z tysiąc przepisów i ciężko stwierdzić, czy one zasadniczo mogą się różnić między sobą na poziomie przepisu nr 556, jednak taka ilość rozwiązań daje cudowną nadzieję, że następne brownie będzie lepsze od poprzedniego, że może własna zmiana w proporcjach doprowadzi nas do czekoladowego ideału i że może przez to stworzymy wart zanotowania przepis nr 1001..

Z tą lekką manią wielkości na punkcie czekolady przedstawiam więc Brownie nr 2, wersję o lekko twardszej konsystencji, o mocniejszym smaku. Idealne z lodami, ale to chyba nikogo nie zaskakuje..

czwartek, 1 kwietnia 2010

Tarta z kurczakiem, czyli czas na zmiany (ale bez przesady)


Faza na tarty trwa, a ta była tak dobra, że zrobiłyśmy ją dwa razy z rzędu. To oznacza, że zrezygnowałam dla niej z mojego cwanego systemu robienia potraw bez powtórek. A to oznacza, że praktycznie dostałam na jej punkcie obsesji, a do tego jeszcze pokochałam pora. I przekonałam się w końcu do połączenia kurczak - ananas.

Oj tak, jedzenie może służyć jako metafora odnajdywania w sobie odwagi do eksperymentów i podejmowania ryzyka. Może przypadek por/ananas nie robi na Was zbyt dużego wrażenia jako przykład przekraczania pewnych granic i rozwoju, jednak myślę, że zawsze trzeba gdzieś zacząć.

Bardzo dziękuję Kornikowi za ten przepis.