Kontakt z klasycznym pasta cheese miałam do tej pory tylko raz, w Anglii. W sklepach musiałam dosłownie odwracać wzrok od działu z przeróżnymi wersjami tego dania (mówię o mrożonkach w tekturowych opakowaniach, niezdrowo, uzależniająco pyszne; kto widział, ten zrozumie). Wiedziałam bowiem, ile kalorii ma coś takiego i jednocześnie byłam świadoma, że za bardzo kocham ser i makaron, żeby mieć do tego dania jakiś racjonalny i normalny stosunek.
No ale tym razem makaron z serem sam przyszedł do mnie, w postaci obiadu z przepisu Nigelli przygotowanego przez Karolę, w którym ja pełniłam tylko rolę asystenta. Jest to coś tak cudownego i grzesznego, że przeskoczyłam ze stanu moralnego węglowodanowego kaca prosto w stan czystej, błogiej, serowej radości. Mogę i mieć marzenia o zdrowym żywieniu i mogę je nawet po części realizować, jednak nic nie jest warte życie bez sera.