sobota, 30 stycznia 2010

Kurczak z pesto, czyli podstawa żywienia szczęśliwego człowieka



Nie ma nic oryginalnego w stwierdzeniu, że pesto rządzi i że z kurczakiem stanowi połączenie niemal doskonałe. Jednak myślę, że w przypadku tego przepisu nie trzeba się wysilać na oryginalność i wystarczy cieszyć się tym, że Włosi wymyślili coś tak cudownie prostego i uniwersalnego.

Myślę, że włoskie pesto ze słoika jest naprawdę dobre i zazwyczaj sprawdza się zarówno na kanapce, jak i w formie sosu do makaronu. Jednak jest coś niezwykle przyjemnego w przygotowaniu takiego własnego, domowego. Dom wypełnia się zapachem świeżej bazylii i jest w nim jakby więcej słońca. Brzmi patetycznie, ale trudno.

No i domowe pesto nigdy nie wychodzi tak samo dwa razy. Przynajmniej nie moje. Może to oznaka braku dokładności w proporcjach, a może wynik różnicy smaku między gatunkami parmezanu czy oliwy. Jednak mi to pasuje, bo za każdym razem mogę tworzyć to samo danie jakby od nowa, nie do końca znając efekt końcowy, a jednocześnie wiedząc, że będzie on zawsze niezwykle smaczny. Taka bezpieczna niespodzianka.

Z czasem można samemu rozpoznać, jak zmiany proporcji wpływają na efekt końcowy. Do tego przepisu na przykład użyłam więcej orzechów piniowych, co nadało pesto ostrzejszy smak. Nie zrobiłabym tego przygotowując pesto na kanapkę z pomidorami, ale mocniejsza, orzechowa wersja cudownie pasuje do słodyczy kurczaka. Dlatego proporcje w przepisie to bardziej sugestie, niż wytyczne, bez których nie można się obejść. I naprawdę ryzyko błędu jest minimalne, więc odwagi :)

czwartek, 28 stycznia 2010

Kremowy sos pomidorowy Karoli, czyli duma Bydgoszczy




Prawda jest taka, że mój sos pomidorowy powstał w odpowiedzi na dzieło sztuki, jakim jest karolciowy sos pomidorowy z Bydgoszczy. To jest przepis, którego ja sama nie robię, pozwalając sobie patrzeć i krążyć po kuchni przez 10 minut, które zajmuje przygotowanie tego obiadu. Powód mojej bierności jest prosty i dotyczy tak samo sushi czy soli w beszamelu mojej babci: w niektórych daniach oprawa i autor są tak ważnym elementem potrawy, że ich brak to jak pominięcie najważniejszego składnika.

Ten sos dla mnie zawsze będzie sosem bydgoskim, przy którym będę krążyć, mruczeć i czekać, aż pojawi się na moim talerzu. Podaję go Wam, żebyście mogli stworzyć dla niego własną historię. Naprawdę warto.

środa, 27 stycznia 2010

Owocowy crumble, czyli babski wieczór i wampiry



Nie zamierzałam oglądać Twilight ani New Moon. Potem nie zamierzałam oglądać ich ponownie. Potem obiecywałam sobie, że nie obejrzę tego już nigdy więcej. Ale prawda jest taka, że kiedy w grę wchodzi jedzenie, ploty i wino, mogę oglądać wampirzą sagę nieograniczoną ilość razy i do tego za każdym razem piszczeć w odpowiednich momentach.

Jedzenie na babski wieczór rządzi się własnymi prawami. Albo idziemy na całość i zapominamy, że chcemy być piękne i szczupłe, albo robimy wersje light wszystkiego co się da, udając przed sobą, że dzięki temu będziemy piękne i szczupłe. Zawsze wybieram pierwszą opcję i uważam, że jest to jedyna właściwa.

Dlatego do mojego owocowego cruble nie dodam nigdy słodzika i nie będę nikomu mówić, że to w końcu owoce, że to prawie jak same witaminy i że to właściwie deser odchudzający. Prawda jest taka: jest obłędnie, rozkosznie smaczny, cudownie słodki, ale jednocześnie tak delikatny i lekki, że można zjeść nie jedną porcję, a trzy. Pod rząd. I myślę, że to jest absolutna podstawa dobrego deseru, bo przecież tutaj nie chodzi o umiar, tylko o przyjemność.

W przepisie podaję proporcje na przygotowanie dużej ilości kruszonki. Podaję takie proporcje, bo możecie przygotować jej więcej za jednym razem i po prostu zamrozić kruszonkę w woreczkach po 100g - wtedy za każdym razem możecie wyjąć woreczek, zamrożone owoce i deser macie praktycznie gotowy.

wtorek, 26 stycznia 2010

Krem z groszku, marchewki i pesto, czyli roboczy ratunek



Jeżeli istnieje jedno wegetariańskie, zdrowe danie, przy którym zapominam, że jest wegetariańskie i zdrowe, to jest to krem z groszku i pesto. Niestety często zdrowe jedzenie wydaje mi się smutnym kompromisem między tym, co naprawdę smaczne, a tym, co rozsądne. W przypadku tego kremu, po prostu cieszę się za każdym razem, kiedy mam przed sobą coś tak pysznego.

Jest to chyba jedno z najczęściej przygotowywanych przeze mnie dań ostatnio. Robię krem dzień wcześniej lub rano przed pracą, a następnie wlewam go do pojemnika. Odgrzany jest równie pyszny jak świeży, a do tego jego przygotowanie zajmuje dosłownie 10 minut.

Pierwszy krem tego typu przygotowałam z przepisu Nigelli - zawierał on jedynie mrożony groszek (bez marchewki) oraz dymkę. Za którymś razem postanowiłam ominąć dymkę, zamieniając ją na kostkę warzywną. Wiem, że w tym miejscu puryści żywieniowi się krzywią, jednak w przypadku dań ekspresowych wszystko mi wolno, z użyciem kostki włącznie. Marchewkę dodałam kiedyś jakby przez przypadek - po sylwestrze wymiotło groszek z Carrefoura, został groszek z marchewką i w desperacji z niego skorzystałam. Wydaje mi się, że jest to wersja smaczniejsza, ale oceńcie sami.

wtorek, 19 stycznia 2010

Trufle cytrynowe, czyli urodzinowe cytrusy


Posted by Picasa

W ramach przygotowań do obchodów urodzin Mamy, przez chwilę rozważałam opcję tort. Już zaczęłam wizualizować krem, ozdoby, nadzienie, kiedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to i mama i ja, i praktycznie reszta zainteresowanych jest na diecie. Zdaję sobie sprawę z paradoksu, jakim jest pisanie kulinarnego bloga w trakcie odchudzania, ale o tym kiedy indziej. Po prostu tort, który kojarzy mi się z obfitością słodyczy, z lukrem, grzesznym kremem i kopiastymi porcjami na talerzach, nagle wydał mi się deserem zbyt rozpustnym. Dlatego postanowiłam stworzyć coś w wersji mini, coś, czym można się delektować, w moim rozumieniu, bez poczucia jakichkolwiek wyrzutów sumienia.

Nie żyję złudzeniami, trufla to trufla i nie można jej w żaden sposób nazwać dietetyczną. Ale jedna czekoladowa kuleczka wygląda tak niewinnie, że nie można jej uznać za zakazaną ani szkodliwą. Dwóch raczej też nie. Może problem zaczyna się po pięciu, ale to już jest kwestia indywidualna.

środa, 13 stycznia 2010

Quiche Lorraine, czyli tarta weekendowa z pancettą i oliwkami


Dość długo szukałam idealnego przepisu na słone półkruche ciasto, które pozwoliłoby mi tworzyć tarty na każdą okazję, z dowolnym nadzieniem, o każdej porze dnia i nocy. Niechęć do pisania magisterki jest tak wielka, że zainspirowała mnie do poświęcenia się całodziennej analizie wszystkich możliwych przepisów na tarty. I o ile rozsądnie byłoby po prostu wykorzystać jeden z nich, dzielnie postanowiłam potraktować to jako misję, i oto jest. Autorska wersja Quiche Lorraine - czyli tarty z jajeczno-serowym nadzieniem, pancettą i oliwkami.

wtorek, 5 stycznia 2010

Brownie cytrusowe, czyli poświąteczna akcja ratunkowa



Lekiem na świąteczne obżarstwo jest poświąteczne obżarstwo, podczas którego pozbywamy się wszelkich nadwyżek jedzenia tak szybko, jak to możliwe. Absolutnie nie należy się dołować, ponieważ piekąc/gotując/smażąc robimy sobie przysługę, przyspieszając powrót do punktu 0, w którym możemy z czystym kontem oddać się powracaniu do żywieniowej normalności.

Skoro już wytłumaczyłam mój system działania, pora na złożenie hołdu Brownie. Brownie, jako klasyk klasyków, jest absolutną czekoladową podstawą, jednak w ramach akcji poświątecznej wykorzystałam do niego nieklasyczne składniki. Inaczej mówiąc, resztki. Ale nazwa Brownie z Resztek absolutnie nie pasuje do efektu, jaki osiągnęłyśmy z moją siostrą wczoraj w nocy, kiedy to postanowiłyśmy zamienić planowane mufiny na coś bardziej czekoladowego i grzesznego.

Dodałam ekstrakt cytrynowy z braku ekstraktu waniliowego i w taki sposób uzyskałam zupełnie nowy, obłędny aromat. Czekolada zachowała swoją słodycz, jednak jej smak jest lżejszy. Skórka pomarańczowa dodała też kontrast dla białej czekolady, przez co brownie cytrusowe nie ma w sobie śladu ciężkości, jakiej możnaby się spodziewać po nieznośnej wręcz ilości wykorzystanej czekolady.