wtorek, 28 września 2010

Quiche z tuńczykiem, czyli o desancie na Paryż



Podobno jak byłam mała, rodzice w celu zachęcenia mnie do chodzenia po górach obiecywali, że w schronisku na szczycie będą Snickersy. Nie pamiętam tego, ale nie mam jak się obronić przy ich radosnych powrotach do tej historii, bo jeśli to prawda, to niewiele się zmieniło. Różnica polega tylko na tym, że teraz nikt nie musi mi obiecywać Snickersa, ja go sobie sama zlokalizuję zanim wyjdę z domu, żeby się upewnić, czy w ogóle warto.

Jutro o tej porze będę w Paryżu. I serio, nie czułabym się nawet w połowie tak szczęśliwa gdyby nie fakt, że na stole leży notes z rozpisanymi adresami sklepów/targów/kawiarni, gdzie podają najlepsze makaroniki/croissanty/bagietki. W przewodniku zaznaczone są tylko kulinarne miejscówki. Nie mogę się doczekać odwiedzin w Le Bon Marche, gdzie jak mówi mój kuzyn Piotrek, chłodzą marchewki ciekłym azotem. A teraz, jeszcze w domu, celebruję Francję na swój sposób od paru dni, zaczynając dzień croissantami, a tutaj - publikując lekko francuski przepis.

Zanim zrobię podejście do makaroników, z kuchni francuskiej najbardziej lubię przygotowywać oczywiście quiche. Pozwalam sobie nadal na moją obsesję na punkcie tart także dlatego, że brakuje mi umiejętności i cierpliwości do kuchni francuskiej przez duże K. Ale tak długo jak moje obsesje pozwalają mi na zachowanie jakiegoś stopnia kreatywności, nie martwię się. A ten quiche z tuńczykiem, mimo znanej już dobrze podstawy z ciasta, naprawdę jest smakowym objawieniem, przynajmniej dla mnie.

niedziela, 19 września 2010

Tarta czekoladowa z konfiturą morelową, czyli o słodko-gorzkiej rzeczywistości



Przez ostatnie miesiące nie raz słyszałam od osób znających mnie osobiście, że ten blog pokazuje rzeczywistość w wersji bezwstydnie hedonistycznej i pogodnej. Niektórzy widzą w tym zaletę, gratulując beztroskiego życia, inni uznają, że przy moim trybie życia jest to wizja mocno odrealniona. Oczywiście, jak zwykle, prawda znajduje się pośrodku. 

Czas, który spędzam w kuchni, jest właściwie odrealnioną wersją codzienności. I tak, jest wtedy beztrosko i pogodnie. Chyba, że mówimy o pierwszych podejściach do ciasta na tartę, ale to inna historia. Do kuchni wchodzę z tysiącem różnych emocji. Ale właśnie w gotowaniu tak cudowny jest fakt, że emocje najbardziej negatywne w kuchni po prostu znikają, ponieważ od momentu wyjęcia mąki z szafki zmieniają się moje priorytety. Myślenie o pracy jest po prostu nieefektywne, kiedy podstawowym problemem staje się kwestia doboru odpowiednich proporcji śmietany do nowego  przepisu.

Rzeczywistość często zawodzi, w przeciwieństwie do czekolady. I nie widzę nic złego w tym, że można do niej uciec w gorszej chwili. Wierzę, że jedzenie jest dobre wtedy, kiedy jego przygotowaniu towarzyszą dobre emocje, więc nie pozwalam sobie na myślenie o czymkolwiek negatywnym w kuchni. Parę razy mi się to zdarzyło i serio, to były momenty spektakularnych wpadek kulinarnych. 

Na szczęście przy tej tarcie zasada pozytywnego podejścia w kuchni się sprawdziła. I niezależnie jak ciężki mógł być dzień, jedna rzecz się nie zmienia - gotowanie jest hołdem dla przyjemności. Jeśli kiedyś pomyślę inaczej, to będzie znak, że najwyższa pora dokładnie zbadać, skąd dowożą najlepsze jedzenie pod mój adres.

wtorek, 7 września 2010

The Książka, czyli co dalej, co dalej



Stało się. Książka powstała, a przede wszystkim - odbył się ślub. Nie daję sobie prawa do pisania o szczegółach wesela, więc ograniczę się do prostego podsumowania - było naprawdę wyjątkowo.. I "wyjątkowo" nie jest tu eleganckim eufemizmem do ukrycia jakiś negatywnych wrażeń. Nie zapomnę tego dnia i to nie tylko dlatego, że po raz pierwszy w życiu miałam na głowie irokeza.

A książka.. Nie powstałaby bez Izy. Kochana, dobrze wiesz, jak ogromny dług wdzięczności mam wobec Ciebie. 

Ale mimo to, że projekt się skończył, nie przestałam pomieszkiwać w kuchni. Właściwie to spędziłam tam ostatni weekend, zdając sobie sprawę, że Trufle stały się pewnym elementem rzeczywistości, który niezwykle lubię. Na pewno istnieją czynniki, które odsunęłyby mnie od wpisów tutaj, jednak na ten moment mogę sobie wyobrazić tylko załamanie nerwowe po kolejnej nieudanej sesji deserów z czekolady. Ale jestem wbrew pozorom bardzo cierpliwa, więc spoko.



Posted by Picasa