poniedziałek, 31 maja 2010

Kostka orzechowa, czyli jak tu zmierzyć się z Legendą



Przerwa, długa przerwa. Zainteresowanym polecam winić godzinne dojazdy do nowej pracy, magisterkę w fazie wykończeniowej i kultywowanie rodzinnych relacji. Czekając na wenę i czas zapomniałam z dziesięć razy, o czym chciałam napisać odnośnie tego deseru, ponieważ okoliczności przygotowania różnych potraw z czasem niestety zlewają mi się w jedną wizję z rozlaną czekoladą i mąką na ścianie w rolach głównych. Ale pamiętam przede wszystkim to, że Karola zgłosiła mi ogromne zainteresowanie Kostką w swojej pracy, a to mi z kolei przywodzi na myśl jedną, przewodnią prawdę: Nie żyjesz póki Orzechowca nie znasz.

W naszej rodzinie istnieje seria przepisów kultowych, których pojawienie się za każdym razem wywołuje ogromne poruszenie. Ogromne. Nie wszystkie przepisy mają długą i romantyczną historię i wydaje mi się, że wiele z nich to hiciory ostatnich lat. Jednym z nich jest kultowy Orzechowiec, autorstwa Olgi, mojego orzechowcowego (i nie tylko) guru oraz cioci w jednej osobie.

Ten przepis jest zbliżoną wersją tego deseru, trochę słodszą i bazującą na mlecznej czekoladzie, zamiast ciemnej, jak w oryginale. Oczywiście wariacji jest nieskończenie wiele i z czasem pewnie będę eskperymentować z proporcjami czy rodzajem polewy, jednak przy pierwszym podejściu starałam grzecznie trzymać się Nigellowego przepisu.

Dlatego oto poznajcie młodszą siostrę Orzechowca. Równie grzeszną, być może skromniejszą i słodszą, ale dzielnie aspirującą do poziomu swojego starszego brata.


niedziela, 16 maja 2010

Naleśniki z syropem klonowym, czyli o dobrych początkach



Zaczynam wierzyć, że przynajmniej jeden poranek w tygodniu należy poświęcić przygotowaniu niestandardowego śniadania. Nie można przecenić wartości dobrego początku dnia, a naleśniki z syropem klonowym to, jak odkryłam, pewniak w zapewnianiu dobrego nastroju. Trochę bardziej niepokojący jest fakt zamiany siłowni na stos przesłodkich placuszków polanych przesłodkim syropem, jednak kto by chciał zgłębiać takie dylematy na blogu kulinarnym.

W przepisie przeczytałam, że te naleśniki w amerykańskim stylu można jeść także z dodatkiem smażonego bekonu.. Jeśli ktoś jest na tyle odważny, proszę o relację.  Według mnie syrop klonowy lub miód wystarczą, żeby uznać z samego rana, że świat jest naprawdę cudownym miejscem.

sobota, 15 maja 2010

Makaron prowansalski, czyli historia oszustwa



Niezależnie od tego, jak będziemy rozwijać się kulinarnie, to danie będę zawsze wspominać wyjątkowo nostalgicznie. Jest to jeden z pierwszych przepisów, jaki zrealizowałyśmy w ramach programu "bierzemy książkę kucharską a nie ulotkę telepizzy". Bo prawda wygląda tak: 5 lat temu szczytem moich umiejętności były tosty z trzema rodzajami sera. A 6 lat temu powiedziałam rodzicom, że absolutnie nie potrzebuję piekarnika.

Od tego czasu mniej lub bardziej angażowałam się w naukę gotowania, jednak niezmiennie, z wielkim entuzjazmem odkrywałam, jak wielką przyjemność sprawia mi cały proces przygotowywania jedzenia. Jestem raczej kuchennym oszustem, ponieważ najczęściej wybieram rozwiązania, które uznam po prostu za pyszne, a one często prowadzą mnie do mojego zestawu ukochanych składników, który tak naprawdę jest stosunkowo skromny. Kompletnie mnie to dyskwalifikuje jako potencjalnego konesera, ale pozostaje mi wierzyć, że na drodze tego permanentnego uprzyjemniania sobie życia jedzeniem, gdzieś tak pomiędzy jednym sosem pomidorowym a drugim, nauczę się naprawdę dobrze chociaż ułamka z tej sztuki, jaką jest gotowanie.

To, czego się nauczyłam przez lata przygotowując makaron prowansalski to fakt, że wcale nie lubię, kiedy składniki są drobno i skrupulatnie posiekane. Wolę czuć ich różnorodną fakturę i dobierać ich proporcje zależnie od nastroju. Kolejne oszustwo, ale bardzo przyjemne.

czwartek, 13 maja 2010

Tarta pomarańczowo-morelowa, czyli o trudnych związkach



Z ciastem na tartę tworzę trudny związek, ponieważ ewidentnie ja je kocham bardziej niż ono mnie. Może mnie denerwować, frustrować, dołować, ale zawsze do niego wracam, bo wierzę, że nic innego tak bardzo mnie nie uszczęśliwi.

Ale nasze relacje stopniowo się polepszają. Tym razem postanowiłam wziąć je na przeczekanie, czyli zostawiłam w lodówce na jakieś 5 godzin zamiast przepisowych 20 minut. Wyszło ewidentnie oszołomione moją determinacją, ponieważ zechciało łaskawie współpracować na stolnicy i nie dostałam przez nie ataku furii. Ja poznaję jego zwyczaje, a ono moje. Nie znoszę, kiedy ciasto przykleja się do wałka pomimo hurtowej ilości wysypanej mąki. I nie znoszę, kiedy postanawia być tak kruche, że łamie się jeszcze przed wyłożeniem do formy. Przy tym przepisie udało nam się tych rzeczy uniknąć. Będzie coraz lepiej.

Ten przepis tworzy kruche słodkie ciasto, pomarańczowy custard (coś pomiędzy budyniem a sosem) i konfitura morelowa. Ciasto możecie wykorzystać jako bazę pod jakąkolwiek słodką tartę, choćby ze świeżymi owocami lub rozpuszczoną czekoladą. A co do konfitury - wybór należy do Was, ja akurat wybrałam słoiczek moreli w kwaskowym sosie i wydaje mi się, że cokolwiek o ostrzejszym, owocowym smaku będzie świetnie pasować. 

poniedziałek, 10 maja 2010

Ciasto marchewkowe, czyli co dobrego z Anglii


Z ciastem marchewkowym sprawa wygląda tak jak z wieloma grzesznymi deserami mojego wykonania: po dodaniu jednego bardzo zdrowego składnika uważam je za dania dietetyczne. I kolejny raz proszę nie wyprowadzać mnie z błędu.

Od dłuższego czasu przymierzałam się do upieczenia ciasta marchewkowego i zebrałam parę naprawdę rewelacyjnych przepisów, więc możecie spodziewać się pewnie wersji drugiej, trzeciej, dziesiątej w najbliższej przyszłości. Ale moje pierwsze ciasto marchewkowe postanowiłam zrobić zgodnie z przepisem z Pret a Manger, mojej ukochanej knajpy, którą poznałam podczas pobytu w Anglii. Traktowałam do miejsce jako ratunek przed mrożonkami, które ze względu na cenę i smak były kuszące, ale za to ich skład doprowadził mnie do alarmowego rozmiaru tyłka a mojego afrykańskiego przyjaciela do "syndromu żyrafy", jak sam to nazwał. Ani jedno ani drugie nie było przyjemne.

Pret to miejsce, które słynie ze zdrowego podejścia do jedzenia. Żadnych konserwantów, większość potraw przygotowywana na miejscu, a ryba w kanapkach to nikt inny jak "Dolphin Friendly Tuna". Pół roku nabijałam się z tego określenia, ale kupili mnie. Nie jestem wojującym ekologiem, jednak w kontraście z tym, co oferowały standardowe spożywczaki, kanapki oklejone napisami "organic" stały się moim ulubionym pożywieniem.

A wracając do ciasta. Uwielbiam je. Ze względu na cenę kupowałam sobie jedynie w nagrodę za jakieśtam osiągnięcia i dlatego mogę szczerze przyznać, że ciasto marchewkowe przyczyniło się do całkiem wysokiej średniej na studiach w tym okresie. Nie ma lepszej motywacji niż jedzenie. I do niewielu rzeczy mam większy sentyment niż do tego ciasta.