niedziela, 20 listopada 2011

Sałatka z ciecierzycą i fetą na chlebkach pita, czyli saga o zdrowej diecie, vol.786


Moje regularne relacje z kolejnego podejścia do Poważnego Traktowania Siłowni mogą już nudzić moich najbliższych, jednak nie zmienia to niestety faktu, że dość dużo czasu zajmuje mi ostatnio powracanie do dobrej formy i knucie na jego temat.

Jednocześnie z wielką przyjemnością za wszelkie trudności w utrzymaniu postanowień winię tych, którzy inaugurują wypady do restauracji, dostarczają mi do biurka batoniki Milky Way czy proponują zakup chrupiącej bagietki w drodze powrotnej z siłowni. I piszę to bez cienia sarkazmu - nie potrafię być szczęśliwa bez któregokolwiek z tych elementów, bo przede wszystkim wiążą się one z ludźmi, którzy mnie otaczają i którzy stanowią bazę dla mojej codzienności. A że wszyscy kochamy jedzenie, no cóż. Jesteśmy po prostu świetnie dopasowani i to powinien być zawsze powód do radości, a nie frustracji.

Dlatego też nie zamierzam karać się za okazjonalną bagietkę czy batonika, a jedynie zapewnić sobie zdrowsze "rozgrzeszacze", jak ta sałatka z ciecierzycy z ukochaną fetą. Bezkompromisowo zdrowa i sycąca. Dla każdego poszukiwacza smacznych, zdrowych dań - totalny must have, jak to mówią na mieście.


niedziela, 6 listopada 2011

Batoniki z kruchego ciasta z cytrynowym kremem, czyli nowicjusz kontra gwiazdy mojej kuchni


Niestety, w kwestii jedzenia zdarza mi się wpadać w rutynę, nawet mimo uwielbienia do eksperymentów w kuchni. Tym sposobem często, zamiast uczyć się nowych rzeczy, mam swój awaryjny zestaw dań, które zawsze z radością spełnią przeznaczone im funkcje. Moja lista gwiazd wygląda mniej więcej tak:
- ukochany obiad: makaron prowansalski
- jestem zen i jem zdrowe owoce: ... to z kremem mascarpone
- jest weekend: pizza
- chcę zaszpanować: beza
- zasłużyłam na nagrodę/ zasłużyłam na pocieszenie/ nie zasłużyłam na nic ale należy mi się coś miłego: brownie

Do tego dochodzi jeszcze niepublikowane smażone haloumi z rukolą i sosem jogurtowym, klasyczne pomidory z mozarellą i kremem balsamicznym i właściwie mogłabym osiąść w tej mojej rzeczywistości... Dopóki najbliżsi (i nowe książki kucharskie, które wyrastają na półkach sklepowych jak grzyby po deszczu - też to zauważacie???) nie sprowadzają mnie do pionu przypominając mi, że nie ma nic przyjemniejszego niż testowanie na nich nowych przepisów.

I tak, żeby przegonić ślady rutyny, ruszyłam w kierunku eksperymentów z kremem cytrynowym. Nie wiem, czy w formie stałej mam prawo nazywać go lemon curd, ale zasada jego powstawania przy tym przepisie jest bliska tej klasycznej półpłynnej wersji, którą tak uwielbiam wyjadać ze słoika.

Polecam też eksperymentowanie z ciastem, które posłużyło za bazę tych batoników - proste w przygotowaniu, możecie na nie nałożyć chociażby Nutellę i jestem pewna, że sprawdzi się równie dobrze.