czwartek, 9 grudnia 2010

Pralinki bakaliowe, czyli o tym, jak trudno mieszkać koło sklepu z luksusowym jedzeniem


Kiedy kolejny raz pogrążam się finansowo w nowootwartym Piotrze i Pawle koło domu, zastanawiam się czasami, czy gotowanie nie jest kolejną manifestacją mojego talentu do komplikowania sobie życia. Po pierwsze - łatwiej było pilnować budżetu, kiedy pobyt w hipermarketach traktowałam jak survival.   Po drugie - przy takiej ilości gotowych, kuszących dań zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie mam ochoty zaopatrzyć się w zagraniczne sosy w bajeranckich torebeczkach, gotowe pasty do kanapek i pralinki wszelkiego rodzaju. I skończyć z sajgonem w kuchni, przyjmując pozę wylegującej się na kanapie mimozy, która podejmuje największy wysiłek ustawiając te pralinki na stylowym talerzyku.

To by było jednak za proste. Zwłaszcza, że kiedy zdarza mi się wrócić do domu z jakimś gotowcem, czuję się jak zdrajczyni wobec całej kolekcji książek kucharskich, dla których wyczyściłam regały tuż po skończeniu studiów. A żaden szanujący się iberysta nie wywozi na podkielecką wieś Historii Portugalii Antonio Henrique de Oliveira Marquesa pod byle pretekstem. 

Dlatego też obiecuję sobie, że jeśli mam jeść słodycze, to te własnego autorstwa - niezależnie od tego, w jak pięknych opakowaniach są te w sklepie za rogiem. Ale żeby trzymać się tego postanowienia, muszę szukać rozwiązań szybkich, łatwych i przyjemnych. Tak oto poznajcie jedno z największych oszustw tego bloga - pralinki bakaliowe.

To jeden z tych deserów, dla których kolejność działań trudno mi nazwać przepisem. Potrzebujecie czekolady i ulubionych bakalii - orzechów, żurawiny, rodzynek. I już. Topicie czekoladę w kąpieli wodnej i kiedy jest płynna, wrzucacie do niej bakalie. Po wymieszaniu, łyżką wyciągacie niewielkie porcje i umieszczacie do zastygnięcia na pergaminie. Możecie podkręcić smak odrobiną alkoholu lub ekstraktem - to naprawdę zależy od Was.

Bawcie się dobrze przy kombinowaniu, jakiego pretekstu potrzebujecie, żeby przygotować takie pralinki  jak najszybciej, serio.

4 komentarze:

  1. Piotra i Pawła jeszcze nie miałam okazji poznać, za to mam podobnie jeśli chodzi o Almę lub Bomi :) a pralinki takie domowe są na prawdę najlepsze

    udanego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, znam to skądś! Tuż po otwarciu wydawałam w Piotrze i Pawle prawdziwą fortunę. I w sumie pozostało mi to do dzisiaj...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dobrze, że w pobliżu nie mam Piotra i Pawła:), bo pewnie już bym zbankrutowała:)
    A przepis prosty, ale za to jaki efekt! Wspaniały:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń