Tego bloga i więcej znajdziecie teraz na www.trufleblog.com
Zapraszam!
trufle i inne nieszczęścia
niedziela, 3 kwietnia 2016
niedziela, 10 maja 2015
Domowe lody waniliowe i z marakują, czyli w poszukiwaniu Smaku Idealnego
Jeżeli zastanawiacie się, co zrobić z za dużą ilością wolnego czasu, albo jak znaleźć wymówkę na nierobienie innych, istotnych i nieprzyjemnych czynności - róbcie lody. Nie tylko spędzicie dzień w towarzystwie garnków i kremu idealnego do zlizywania z łyżek (na wielu etapach przygotowań!), ale także będziecie odczuwać nieprzeciętną satysfakcję. To magiczny proces. Do ostatniego momentu wydaje się, że produkujecie budyń, który potem magicznie na Waszych oczach zamienia się w ukochaną lodową konsystencję, która jeszcze na dodatek ma ten idealny, wybrany osobiście przez Was smak.
Oczywiście to wszystko pod warunkiem, że rozpracujecie wcześniej, że half and half z amerykańskiego przepisu to nie maślanka.. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, ale w efekcie uzyskane lody są bardziej serniczkowe niż waniliowe, ale możemy uznać, że tak miało być.
Drugim przygotowanym smakiem jest kremowa marakuja, bo tego smaku nie da się znaleźć nigdzie w okolicy, co jest wielką stratą dla Warszawy, moim zdaniem. Dlatego nawet jeśli domowe lody wymagają dużo uczucia i uwagi (i jakiejś chorej liczby garnków - uprzedzam), nie przestanę ich robić, szukając swoich nowych, ukochanych połączeń i bardzo Was do tego zachęcam.
Niestety do jak najsprawniejszego przygotowania lodów potrzebujecie przystawki do Kitchen Aid lub maszynki do lodów - wiem, że to mocno ogranicza chętnych do skorzystania z tego przepisu, ale nie próbowałam jeszcze receptury bez jej wykorzystania. Żeby jakoś Wam tę niesprawiedliwość wynagrodzić, możecie podrzucać mi pomysły na Wasze połączenia smaków, ja je dla Was przygotuję i jeśli uznacie, że są pyszne, będziecie mieć uzasadnienie do zakupu ;)
niedziela, 15 czerwca 2014
Sałatka z polędwiczkami wołowymi, czyli najprostsza droga do szczęścia w zdrowej diecie
Sałatki to takie dania, w których kładę ulubione składniki na możliwie najcieńszej warstwie sałaty. I wiem, że nie jestem w tym sama, więc nie oburzajcie się proszę.
Mimo wszystko, potrafię realnie ocenić sytuację i uznać, że makaron nie zapewni mi sylwetki godnej siatkarki plażowej. Dlatego po pierwsze – zawsze docenię propozycje przepisów na sałatki, które nie smakują jak sałatki, a po drugie – proponuję Wam obecnie moje ulubione zestawienie: przepysznie proste polędwiczki ze słodkim sosem, jako dodatek do Waszego ulubionego zestawu świeżych warzyw.
Takiego sposobu przygotowania polędwiczek nauczyło mnie dwóch przemiłych Włochów, którzy przypomnieli mi, że w kuchni funkcjonują dwie zasady: gotowanie nie może Cię męczyć, a jedzenie musi Cię uszczęśliwić. Nawet jeśli kładziesz je na sałacie.
niedziela, 2 marca 2014
Spaghetti alla carbonara, czyli jak wyjść naprzeciw kulinarnemu hipsterstwu
Uwielbienie do kuchni włoskiej nie jest już niczym wyjątkowym. Czuję nawet, że zaczęło schodzić do podziemia jako coś zbyt oczywistego, a nawet nudnego, co uważam za wielką niesprawiedliwość. To jest jak z muzyką. Znacie to uczucie, kiedy odkrywacie pewnego dnia absolutnie wybitnego wykonawcę, który nagrywa single w łazience? Ma 100 wyświetleń na YouTube dzięki dużej rodzinie i Wam, ale to właśnie sprawia, że jest tym bardziej wyjątkowy, a Wasze akcje w towarzystwie rosną z każdą nową zachwyconą osobą, którą wielkodusznie zapoznajecie z tym nikomu nieznanym fenomenem grającym na tamburynie w parku. A potem, nagle, znają go wszyscy i nagrywa teledyski z Davidem La Chapelle i nie gra już w studenckim klubie, a na stadionach z beznadziejną akustyką. Tak, mówię o Florence and The Machine i to moja historia.
Ale kluczowe jest, co zrobicie ze swoją gwiazdą po tym, jak stanie się królową listy hitów radia Eska. Możecie uznać, że to jest mainstream i jak każdy szanujący się hipster nie dotkniecie biletu na koncert nawet kijem, albo możecie po prostu posłuchać płyty. I zobaczyć, czy Wam dalej pasuje czy nie. I tak, to jest jedyna słuszna droga, przynajmniej moim zdaniem.
I wracając od mojej przydługiej metafory do sedna, kuchnia włoska prosi Was o to samo, co moja metaforyczna Florence. Zjedzcie pizzę, tiramisu czy moje spaghetti i powiedzcie, czy naprawdę kuchnia włoska zasługuje na miejsce w kącie?
Ten przepis jest wypadkową wielu lat uwielbienia do makaronu, boczku i śmietany. Miałam szczęście jeść spaghetti alla carbonara przygotowane przez dwóch różnych Włochów (i każdy uznaje swój przepis jako jedyny słuszny oczywiście), jeść je we Włoszech i uczyć się techniki na warsztatach z kuchni włoskiej. Dlatego mogę przyznać, że klasykę znam dobrze i teraz mogę sobie złożyć na jej podstawie taką recepturę, która mnie najbardziej uszczęśliwi. I taka jest wersja podana w przepisie - hedonistyczna, podkręcona śmietaną (której teoretycznie być nie powinno w klasycznej wersji) i gałką muszkatałową. Metodą prób i błędów dobrałam sobie taką kolejność łączenia produktów, żeby sos się nie ścinał, ale też nie zalał makaronu.
Jedząc to danie, jestem spokojna o losy świata, bo dobra kuchnia obroni się zawsze. Kulinarnemu hipsterstwu mówię kategoryczne nie i dzielnie wspieram to, co kocham w mainstreamowym świecie - pizzę, koreczki serowe, sałatkę jarzynową i wszystko, co po prostu sprawia, że każdy dzień, dzięki jedzeniu, może stać się choć trochę lepszy.
sobota, 8 lutego 2014
Mini bezy z kremem mascarpone, czyli o słodkim smaku przegranej
Muszę przyznać, że przez lata nie uznawałam gier planszowych. Byłam nawet w stanie wygłaszać płomienne przemowy na temat ich złego wpływu na jakość spotkań i relacje międzyludzkie, wierząc szczerze, że nikt o zdrowych zmysłach nie będzie przedkładał budowy hotelu w Wiedniu czy wyścigu żółwi nad wartościową (lub nawet nie) rozmowę. Byłam w błędzie.
Oczywiście do świata planszówek zostałam zwabiona jedzeniem. Aga postawiła przede mną kanapkę z pasztetem w mojej ulubionej knajpie i nie pozwoliła mi dłużej ignorować faktu, że za mną stoi regał pełen tekturowych pudeł. Przy dobrej kanapce jestem w stanie zgodzić się na wiele, więc nawet nie byłam zbytnio zdenerwowana pierwszą porażką. Drugą już bardziej, ale skończyło się jedzenie po prostu, co pogłębiło stan wkurzenia. Jednak pewne zmiany są już nieodwracalne - w domu leży pudełko Carcassonne, rodzice przejęli moją obsesję, a znajomi, jak się okazuje, znali planszówki o wiele lepiej niż ja, tylko chyba bali się do tego przy mnie przyznać.
I teraz tak się spotykamy wokół stołu, szukając miejsca na talerze z jedzeniem pośród pionków i tekturek. Ale niedawno bohaterem nie były pionki, a beza - moja Siostra przyjechała do Warszawy i postanowiłyśmy się skupić na dostarczeniu organizmowi odpowiedniej ilości cukru. To niezwykle uroczy deser, który towarzyszy Ci przez rodzaj wieczoru - albo Cię pociesza kiedy ktoś kolejny raz kradnie Ci zamek, albo służy do perfekcyjnej celebracji zwycięskiej partii. Jednak przy takiej bezie nie ma znaczenia, kto wygrywa, tak naprawdę. A beza sama w sobie jest zaskakująco bezpretensjonalna, każdy dostaje swój talerzyk, na którym może dowolnie ją "rozbabrać" (ci, którzy kiedyś próbowali elegancko pokroić bezę, zrozumieją sens tego słowa), ale nie traci nic ze swojej wyjątkowości. Proponuję Wam tak naprawdę przepiękne mini-torciki, które osłodziły mi już niejedną planszową porażkę...
piątek, 10 stycznia 2014
Najlepsze pieczone ziemniaki Nigelli Lawson, czyli kuchnia w obronie autorytetów
Moje kulinarne początki zawdzięczam Nigelli Lawson - nie raz pewnie o tym wspominałam na blogu, a półki z książkami są tego największym dowodem. Próbowałam w każdej zaznaczać ulubione przepisy karteczkami, żeby zorientować się po pierwszych kilkunastu, że braknie mi albo karteczek albo miejsca na zaznaczenie każdej potrawy, w której się zakochałam. I tak co jakiś czas wracam do tych książek, znajdując za każdym razem coś nowego, czasami nawet bez wcześniej doklejonej karteczki. Może i ludzie się nie zmieniają, ale jedzeniowe preferencje - oj tak.
Jednak historia o ziemniakach nie jest historią zmiany. Kochałam je zawsze, ale pieczenie ich zawsze mnie trochę onieśmielało. Zawsze czułam, że w pozornie najprostszych czynnościach znajduje się haczyk, który może wysuszyć ziemniaki i w efekcie unieszczęśliwić mnie i całe towarzystwo. Takie miałam wyobrażenie przynajmniej, dlatego znajdując bezbłędny patent czuję, jakbym znalazła lek na całe przystawkowe zło - niewiele jest obiadów, do których nie pasuje pieczony ziemniak i nie znam osób, które go nie lubią. Tak, mam szczęście do ludzi.
Kolejny raz dziękuję więc Nigelli i niezależnie od tego, jakie ma teraz przygody, nikt mi nie powie, że nie można jej podziwiać za to nieprzyzwoicie pyszne jedzenie, które podziwiam nie tylko w książkach, na szczęście. Ziemniaki są niezwykle soczyste i aromatyczne, a najwięcej pracy wymaga ponacinanie paseczków. Zabieg wart zachodu, bo dzięki temu nawet nie potrzebujecie noża do jedzenia, jeśli akurat leci coś fajnego w TV :)
niedziela, 29 grudnia 2013
Półfrancuskie ciasteczka mojej Babci, czyli o tym, co wyniosłam z domu (dosłownie i w przenośni)
Nie powiem nic nowego, kiedy podkreślę, jak ważna jest dla mnie rodzina i te wszystkie zwyczaje, które razem wytworzyliśmy sobie przez lata. To małe i duże rzeczy, od powiedzonek tak abstrakcyjnych, że nawet mi trudno czasem nadążyć za naszym rodzinnym pojmowaniem rzeczywistości, po poranne rozmowy o pogodzie z moją Mamą.
A kiedy tak zaczynam się nad tym głębiej zastanawiać, to sama jestem zaskoczona, jak wiele tych zwyczajów jest związanych z jedzeniem. Co sobotę rodzina w różnej konfiguracji ląduje na pizzy u pana Krzysia, a wszystkie miejsca, które odwiedzamy razem mają swoje smaki i aromaty, bez których przestałyby być dla mnie autentyczne. No i oprócz tego, są po prostu Potrawy. Nikt z nas nie uznaje rzeczywistości pozbawionej konfitury z mirabelek czy wiśni, a sezonowo na stole pojawiają się dania, których nie potrafię i nawet chyba nie chcę odtwarzać - są tak mocno związane z osobami, od których je dostaję.
I chociaż ja nie przygotowałam nigdy tych ciasteczek samodzielnie (bo w moim świecie najpierw muszę je upolować na trasie z babcinej kuchni, a potem dostać swój przydział do Warszawy w pokoju obok, zawsze w atmosferze konspiracji, bo przecież wszyscy oficjalnie nie jemy słodyczy), daję Wam w spóźnionym świątecznym prezencie przepis prosto od mojej Babci, spisany przez Mamę. Są absolutnie uzależniające, nie za słodkie i lekkie, ale jednocześnie dają to cudowne uczucie, które odczuwa się po zjedzeniu czegoś zrobionego tak po prostu, ale z miłością - proste połączenia są zawsze najlepsza, a te ciastka to tego najlepszy dowód.
A kiedy tak zaczynam się nad tym głębiej zastanawiać, to sama jestem zaskoczona, jak wiele tych zwyczajów jest związanych z jedzeniem. Co sobotę rodzina w różnej konfiguracji ląduje na pizzy u pana Krzysia, a wszystkie miejsca, które odwiedzamy razem mają swoje smaki i aromaty, bez których przestałyby być dla mnie autentyczne. No i oprócz tego, są po prostu Potrawy. Nikt z nas nie uznaje rzeczywistości pozbawionej konfitury z mirabelek czy wiśni, a sezonowo na stole pojawiają się dania, których nie potrafię i nawet chyba nie chcę odtwarzać - są tak mocno związane z osobami, od których je dostaję.
I chociaż ja nie przygotowałam nigdy tych ciasteczek samodzielnie (bo w moim świecie najpierw muszę je upolować na trasie z babcinej kuchni, a potem dostać swój przydział do Warszawy w pokoju obok, zawsze w atmosferze konspiracji, bo przecież wszyscy oficjalnie nie jemy słodyczy), daję Wam w spóźnionym świątecznym prezencie przepis prosto od mojej Babci, spisany przez Mamę. Są absolutnie uzależniające, nie za słodkie i lekkie, ale jednocześnie dają to cudowne uczucie, które odczuwa się po zjedzeniu czegoś zrobionego tak po prostu, ale z miłością - proste połączenia są zawsze najlepsza, a te ciastka to tego najlepszy dowód.
Subskrybuj:
Posty (Atom)