niedziela, 28 lipca 2013

Konfitury z agrestu i porzeczek, czyli o sezonowym nadziewaniu makaroników


W poprzednim poście opisałam Wam, jak zrobić skorupki do makaroników, a teraz pora na najprzyjemniejszą, według mnie, część. Tutaj zapominacie o matematycznej dokładności, próbujecie wszystkiego po drodze, pamiętając o jednej zasadzie - cokolwiek położycie na makaroniku, musi zachować swoją formę i nie wypłynąć po drodze. Poza tym, wszystkie chwyty dozwolone.

Mamy sezon owocowy, więc wybór jest prosty - polecam konfitury. Mama, w swoim lekko nielegalnym ogródku (nie jest złożony z trawy ani kory, więc tym samym pozostaje trudny do zaakceptowania przez Tatę), wyhodowała najlepszy agrest i czarne porzeczki, jakie można sobie wyobrazić. A do tego, ich zastosowanie jest bardziej niż różnorodne. Możecie pomieszać konfitury z jakimkolwiek czekoladowym serkiem, możecie podać je samodzielnie, lub kompletnie olać makaroniki i po prostu wyjadać je ze słoika.

Jako początkująca Kucharka od Konfitur, powiem Wam jedno - to banalnie proste, jeśli ogarniecie logistykę - potrzeba słoików, dobrze wyparzonych, drewnianej deski, i dobrej łyżki, dzięki której być może nie porozlewacie wszystkiego dookoła. Ja poniosłam dość duże straty po drodze, próbując elegancko przelać gorący płyn do małego słoiczka i uwierzcie, droga do glamour konfitury ze zdjęcia była długa i kręta. Ale trudne to nie jest, a pyszne jak nie wiem co,więc do roboty :)



wtorek, 16 lipca 2013

Francuskie makaroniki, czyli jak się zmierzyć z legendą



Nadeszła pora, w której mogę spisać przepis na makaroniki.. Wielki, wielki moment. Kiedy wyszły po raz pierwszy, nie wierzyłam, kiedy wyszły po raz drugi, dopadł mnie kompleks Boga i uznałam, że mogę wszystko. Kiedy za trzecim razem wyszły tak, że nadawały się tylko do schowania w ciemnym worku w ciemnym kącie, spokorniałam i zaczęłam zastanawiać się nad tym, co robię. Kolejnych prób było wiele, nawet bardzo wiele. To nie jest jeszcze pora na samozachwyt, bo zdarzają się gorsze partie, ale myślę, że mogę już uczciwie rozpisać kroki, które pozwolą Wam stworzyć naprawdę przyzwoite makaroniki, a już na pewno niebiańsko smaczne.

O co chodzi z makaronikami i dlaczego mam obsesję? Sprawa jest prosta i może się to przytrafić każdemu z Was - jedziecie do Paryża i na każdym rogu widzicie okrągłe beziki, wykonane z niedorzeczną wręcz precyzją. Zastanawiacie się, po cholerę starać się o taką dokładność i czcić coś, co zjada się szybko jak kostkę czekolady. Postanawiacie spróbować, żeby móc zaśmiać się szyderczo Francuzom w twarz i odejść w przeświadczeniu, że pochodzicie z lepszego świata Ptasiego Mleczka, które jest sto razy lepsze, a nikt nie zakłada białych rękawiczek żeby otworzyć pudełko. Ale potem próbujecie makaronika. I już nic nie jest takie samo.

Makaronik ma Strukturę - chrupiącą skorupkę, a pod nią miękkie, migdałowe ciasto. Ma też krem, który zawsze lekko łączy się z ciastem dając Wam nieprzyzwoicie przyjemną mieszankę tekstur, których normalny człowiek nie spodziewa się zazwyczaj po okrągłym bezowym ciasteczku. Jest też coś kuszącego w samym fakcie, jak trudno jest osiągnąć tę idealną formę właśnie dlatego, że z pozoru połączenie cukru, migdałów i białek nie może być przecież niczym skomplikowanym.

I tak myśląc sobie o tym niepozornym ciastku orientujecie się pewnego dnia, że szukacie w sieci rękawa cukierniczego i barwników, żeby z pieśnią na ustach spędzić cały weekendowy dzień w kuchni w nadziei, że Tym Razem Już Wyjdą Na Pewno.



Wyjdą, gwarantuję Wam, ale musicie być otwarci na różne wypadki przy pracy i przyjąć je z godnością. Żeby zminimalizować ryzyko, przed rozpisaniem przepisu podaję Wam makaronikowy niezbędnik - trochę to okrutne, ale nie będę udawać, że wystarczy siła woli, żeby to się udało.
1. Sprawdzony piekarnik - nie ma to tamto, musicie mieć pewność, że jak poprosicie go o temperaturę 150 stopni, to taką dostaniecie.
2. Pergamin lub gotowe maty silikonowe do pieczenia makaroników. Żadnej folii aluminiowej.
3. Najlepszej jakości jajka - nawet nie odważyłam się próbować z innymi, o ile wariantów przygotowania jest mnóstwo, ta jedna informacja przewinęła się przez wszystkie tutoriale, posty i książki jakie przeczytałam na temat makaroników.
4. Mąka migdałowa - są ludzie, którzy mielą migdały, ja sama do nich należałam i potem rzucałam prawie blachą o podłogę. Mąka migdałowa jest do zamówienia w sieci chociażby tutaj, jest już odpowiednio zmielona i sucha - a to są kluczowe parametry do spełnienia, jeśli chodzi o ten składnik.
5. Dobry mikser - będziecie ubijać białka do prawie stałej formy, jednocześnie wlewając gorący cukier - nie chcecie tego robić ubijając białka drugą ręką, bo będzie to najgorsze 20 minut Waszego życia.
6.Termometr kulinarny - ja kupiłam taki, który podobno wbija się w mięso w trakcie pieczenia i działa.. Zasada jest jedna - musi wytrzymać i prawidłowo wskazać Wam temperaturę 115 stopni. To jest konieczne do bezy szykowanej metodą francuską - z gotowanym cukrem. Są opcje, które pozwalają na dodanie cukru na zimno (tzw. beza włoska), jednak nie próbowałam i podaję Wam tutaj tylko to, co poznałam z autopsji.
7. Rękaw cukierniczy z nakładką o średnicy około 8mm - niestety, bez tego raczej nie można liczyć na sukces w nakładaniu makaronikowej masy..
8. Spokój - własny, jeśli macie silny zen charakter, lub spokój kogoś, kto odważy się Wam towarzyszyć w tym wydarzeniu. Bez spokoju, nie macie rozsądku. Bez rozsądku, nie macie makaronika. Proste.

Brzmi poważnie, ale mogę Wam obiecać, że nic tak Was w kuchni nie ucieszy jak pierwszy udany makaronik.

I jeszcze puenta, która właściwie mogłaby podważyć wszystko, co napisałam powyżej, ale  może doda Wam odwagi: kiedyś na chwilę spuściłam z oka masę białkowo-migdałową, wymieszaną pieczołowicie z matematyczną dokładnością, opisaną w najlepszych francuskich książkach.W każdej z nich autorzy zaznaczali, jak ważny to moment, jak skomplikowany i jak brak świadomości dobrego mieszania może zniszczyć Wasze życie. Wróciłam i zobaczyłam moje Nieuprawnione, Niekwalifikowane Towarzystwo mieszające radośnie moją masę w jakiś kosmiczny, nieskoordynowany sposób, bez najmniejszej świadomości poczynionych zniszczeń. I właśnie z niej wyszły później pierwsze, idealne makaroniki. I niestety, nie potrafię znaleźć na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia :)


Tym razem podaję przepis na skorupki, niedługo spiszę propozycje nadzienia, ale prawda jest taka, że świetnie możecie sobie poradzić używając konfitur czy choćby nutelli :) Z najprostszych rozwiązań, które zawsze robią wrażenie, wybieram połączenie serka Philadelphia Milka z kilkoma łyżkami amaretto - nikt nie zauważy, że zrobienie nadzienia zajęło Wam 30 sekund :)