Tryb poimprezowy ma swoje plusy - zatrzymuje w domu i usprawiedliwia brak jakiejkolwiek aktywności. A co to była za impreza.. Kasiowy wieczór panieński. Z udziałem fondue. Sushi. Przepysznie uzależniających, grzesznych drinków. Tortilli. Sajgonek z kurczakiem w miodowo-śliwkowej marynacie. Było kobieco, romantycznie i przezabawnie. Zwykle powiedziałabym, że dwa pierwsze elementy są całkowicie spoza mojej bajki, ale w tym wypadku chodziło o coś więcej. Kasia nie przestawała się uśmiechać i wyglądała na naprawdę szczęśliwą. To wystarczyło, żebym uznała ten wieczór za genialny, a kiedy dodamy do tego naprawdę mnóstwo śmiechu, shishę, dymne bańki mydlane i odjechane towarzystwo, to już nie muszę chyba szerzej opisywać wszystkiego, co tam się działo.
A trzymając się kontekstu tego bloga - z Inflanckiej miały przyjechać słodycze. Surprise surprise. W czwartek w nocy zostały upieczone ciastka, rano przed pracą - borówkowe mufiny. To był trudny i długi tydzień, kiedy myślałam, że nie będę w stanie przygotować nic prócz popcornu. I na tym etapie, choć rzadko umiem to przed sobą przyznać, potrzebowałam wsparcia. Szacun tutaj dla Karoli, która w takich momentach włącza tryb nadaktywności i wyciąga mnie z dołka. Lub dosłownie - z kanapy. I tak oto dzięki niej mogę Wam przedstawić przepis na Borówkowe Mufiny. Które, razem z czekoladowymi ciastkami, wiele widziały ostatniej piątkowej nocy zanim zostały zjedzone.